Dziś rano słuchałam sobie radia krojąc składniki do świątecznej sałatki (taka typowa polska sałatka – gotowane warzywa, ogóreczki, jabłka, jajka, majonez wymieszany z musztardą i śmietanką – moja sałatka jest okrzyknięta jako najlepsza w rodzinie więc mam z głowy przygotowanie innych potrawy – muszę tylko przynieść sałatkę w dużych ilościach!). Ale wracając do tematu – słuchałam sobie tego radia i życzeń jakie radiosłuchacze składali za jego pośrednictwem bliższej i dalszej rodzince. No i tak się zastanawiałam – jak wygląda wesołe jajko? Bo wszyscy sobie życzą….. Te jaja co je do sałatki i do chrzanu kroiłam (aaa!! bo zapomniałam, że jeszcze chrzan robię na świąteczny stół – trzeba kupić starty ale taki „bazarowy” bez dodatków dziwnych i konserwantów, ostry i aromatyczny, dodać trochę śmietany – tak 1:4 z chrzanem i posiekane drobniutko jajko – pycha!!!), a wiec te jajka to nie wyglądały szczególnie wesoło – mimo, że tzw. „2″ – z chowu ściółkowego, więc kury jakby trochę szczęśliwsze ponoć. Potem sobie pomyślałam, że wielu naszych rodzimych, mniejszych i większych przedsiębiorców też nie będzie miało przy świątecznym stole zbyt tęgich min, bo zamiast dyskusji o wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia będą się zastanawiali – dlaczego do jasnej anielki daliśmy się wpuścić w te opcje!!!? I czy nasza firma dotrwa do następnych świąt?
Muszę się tu przyznać do czegoś – mimo, że pracuję w banku i mam do czynienia ze sprawozdaniami finansowymi wielu firm, to o opcjach wiedziałam dotychczas – jak się okazało – niewiele. Opcje przed kryzysem były zwykle w firmach źródłem tzw. dodatnich różnic kursowych – czyli zysku. Czyli jest fajnie i nie ma problemu – wiec po co się tym zajmować!
Na czym to polegało?
Otóż od ponad 4 lat (mniej więcej od poprzedniego szczytu kursu PLN do EUR, który miał miejsce na początku 2004r.) kurs EURO względem złotówki spadał – z mniejszymi lub większymi, okresowymi wahaniami. Oznacza to, że za 1 euro płaciliśmy coraz mniej złotówek (złotówka się umacniała, euro się osłabiało). To był bardzo przyjemny proces dla osób, które np. lubią podróżować (znacznie spadły realne ceny wyjazdów zagranicznych), popularne stały się zakupy w zagranicznych sklepach internetowych (dolar też się osłabiał wiec taniej było kupić wiele rzeczy na eBayu niż w polskim sklepie), cieszyli się ci (w tym ja!!!), którzy mieli do spłaty kredyty walutowe (spadek kursów dotyczył też franka szwajcarskiego), w krajowym wymiarze – spadło znacznie zadłużenie Polski. Jednak były grupy, których takie wzmocnienie złotówki cieszyło znacznie mniej – posiadacze oszczędności w walutach, beneficjenci wszelkich dopłat i dotacji unijnych przyznawanych w EUR, w końcu grupa, o którą nam chodzi – eksporterzy!
Firma produkcyjna działa tak, że najpierw musi coś kupić, przerobić na jakiś produkt, następnie sprzedać z zyskiem. Jeśli zakupy surowca czy materiałów do produkcji są realizowane za granicą i płatne w walucie, potem przerabiane w kraju (część kosztów w złotówkach jednak bo np. płace), a następnie w kraju sprzedawane – wtedy wzmocnienie złotówki działa na korzyść firmy – koszty w walucie spadają, za przychód w złotówkach może kupić coraz więcej surowca za granicą. Jeśli taka firma jest eksporterem tzn. ma przychody w walucie – zarobi pewnie mniej ale też nie ma wielkiego problemu – musi sprzedać po niekorzystnym kursie tylko część przychodów w walucie żeby pokryć krajowe koszty. Jeśli zarówno koszty jak i przychody ma w walucie – nie musi wymieniać euro czy dolarów na złotówki, nie ponosi kosztów tej wymiany i nie traci na kursach.
Schody zaczynają się gdy firma jest eksporterem tzn. większość lub całą swoją produkcje sprzedaje za granicę lub w kraju ale w cenach określonych w walucie, a zakupy wszelkich surowców, materiałów i innych kosztów są realizowane w kraju – za złotówki. W takiej sytuacji jest np. wiele firm z branży spożywczej, mleczarnie, które eksportują swoje produkty ale całość kosztów ponoszą w PLN (skup mleka od rolników), to samo dotyczy zakładów mięsnych (słynna sprawa zakładów Dudy), przetwórstwa owoców i warzyw. Również w innych branżach można znaleźć takie przykłady. Eksporterzy zaczęli ponosić straty – za swój towar czy produkt dostawali wprawdzie wciąż tyle samo waluty ale musieli ją wymienić w banku na złotówki (no bo koszty mieli w PLN) – i tych złotówek było coraz mniej. Oczywiście próbowali się ratować – obniżać koszty gdzie się dało, ale nie zawsze się dało (bo np. płace zaczęły rosnąć), negocjować ze swoimi odbiorcami wzrost cen (ale jak tu negocjować, jak za rogiem stoi Chińczyk z podobnym – może trochę tylko gorszym – towarem za pół ceny?). Eksporterzy zaczęli tracić coraz więcej na zmianach kursów. W skrócie działało to tak:
Powiedzmy, że firma wyprodukowała towar, który może sprzedaż za granicę za 10.000 EUR. Koszty produkcji – w przeliczeniu na EUR wyniosły 9.500 EUR, zysk 500 EUR. Firma wystawia fakturę na sprzedaż towaru w dniu 2 czerwca 2008r. kiedy kurs wynosi 3,38 PLN/EUR, i w swoim rachunku wyników księguje sobie zysk (tak naprawdę to przychód i koszty – ale dla uproszczenia – powiedzmy, że zysk) w wysokości 1.690 PLN (500 EUR x 3,38). Tylko, że termin płatności za sprzedany towar przypada dopiero za 30 dni!!! W dniu 2 lipca na konto naszej firmy wpływa 10.000 EUR, jednak w tym dniu EUR kosztuje już tylko 3,3. Firma musi wymienić w banku euro na złotówki aby pokryć koszty dalszej produkcji (zakładamy tu, że są one bez zmian) i zrealizować zysk. Jej zysk 500 euro, to już jednak nie planowane 1.690 PLN, a jedynie 1.650 PLN – firma musi wiec w swoich księgach rachunkowych pomniejszyć zysk o 40 PLN (1.690 – 1.650= 40). Pojawiają się tzw. straty z różnic kursowych. Jeśli dodamy do tego spread oraz fakt, że za pozostałą część EUR (to co finansowało koszty) firma nasza otrzyma również mniej złotówek, a więc aby wykonać tą samą produkcję (kupić taka samą jak poprzednio ilość surowca) – będzie musiała wydać część zysku – widzimy, że utrzymywanie się takiej sytuacji w dłuższym okresie mogło spowodować bardzo wysokie straty eksportera. I wtedy pojawia się ratunek – dzwoni z banku dealer walutowy lub doradca klienta i proponuje zakup OPCJI.
…. ale o tym to już po świątecznym śniadaniu chyba napiszę – nie chcę sobie psuć apetytu :).
Wesołego jajeczka i Alleluja Wszystkim.
czekam na dalszą część artykułu …:-)
pozdrawiam,